Konrad i dwóch Piotrów (z których jeden jest duszą przedsięwzięcia) obserwując dwie dwie piękne kobiety wygrzewające się w dole na ławkach, pracowało na kalenicy mając pół dupy na jednej połaci dachu, a drugie pół na drugiej (niemiła pozycja z punktu widzenia BHP i nie tylko). Zainteresowanie tychże kobiet wzbudzaliśmy tzw. metodą "końskich zalotów" - rzucając w nie kawałkami papy, straconymi gwoździami oraz jednym młotkiem.
Efektem prac jest coraz więcej czarnego, nieprzemakalnego (ale chyba jeszcze jednak nie) na drewnianym przemakalnym.
Miłym akcentem dnia było zaproszenie tej małej brygady przez sąsiadów GoChy na pyszne steki z grilla przygotowane na jałowcu. Dzień, jak co dzień, skończył się gwałtowną burzą. Na szczęście plandeka została założona.
Pędząc w dół, kiedy zaczynało padać, zastanawiałem się - czy nasza GoCha znowu przeciekła?
PS. Dzień pracy rozpoczęliśmy cytatem:
"Gocha. Gocha nad Gochami. Gocha jak liryki lozańskie! Gocha jak poemat rozkwitający! Gocha jak elegie duinejskie. Gocha jak napój cienisty! Prawie codziennie pisałem pełne cytatów, plagiatów i wszelkiej grafomanii miłosnej listy i w każdy weekend jeździłem do niej w góry."
[fragm.Jerzy Pilch, Moje pierwsze samobójstwo, Warszawa 2006.]
Dach nie przemókł i wytrwaliśmy w tej burzy.
OdpowiedzUsuńŻywczyk
A my po zbiegnięciu w deszczu przez około 400 metrów jechaliśmy za zającem, który uciekał w przód, a nie w bok. Burza go ogłuszyła?
OdpowiedzUsuń